Wikliniarstwo, zdaniem Tomasza Kowala ma przed sobą najlepsze lata. Bohater naszego wywiadu z wikliny plecie prawdziwe cuda. Od lat uczy innych, jak zrobić z niej przedmioty użytkowe, ale i piękne. Wyplatanie to dla niego prawdziwa sztuka. Tomasz Kowal, autor „Poradnika początkującego wikliniarza”, z pasją opowiada o wikliniarstwie i przekonuje, że wykonane z niej przedmioty są nie tylko praktyczne i ekologiczne, ale stanowią też środek artystycznego wyrazu.
Jako dziecko byłam w górach, gdzie poznałam pana, który wyplatał wiklinowe kosze. Wieczorami siedziałam z nim i patrzyłam, jak z kilku patyków robi coś pięknego. Kto Ciebie nauczył wyplatać?
Tomasz Kowal*: Z wikliniarstwem po raz pierwszy zetknąłem się pod koniec lat 90., kiedy studiowałem rękodzieło artystyczne w Małopolskim Uniwersytecie Ludowym we Wzdowie. W programie nauczania była cała paleta dziedzin związanych ze sztukami plastycznymi ze szczególnym naciskiem na ich ludowe i tradycyjne pochodzenie. Szkoła chciała ocalić od zapomnienia stare dziedziny rękodzieła artystycznego, takie jak tkactwo, makrama, haft, ceramika, rzeźba ludowa czy właśnie wikliniarstwo. I to właśnie tam nauczyłem się wyplatać z wikliny i uzyskałem tytuł czeladnika. Moim mistrzem był Zdzisław Kwasek, fenomenalny nauczyciel, który potrafił zarazić innych swoją pasją. Większość osób, która dziś jest zaangażowana w popularyzowanie wikliny, swoją fascynację zawdzięcza właśnie jemu.
Dawniej produkty wiklinowe można było znaleźć praktycznie w każdym domu, dziś niekoniecznie.
Pytasz o to, po co komu dzisiaj wiklinowe koszyki?
A przydają się?
Oczywiście! Wikliniarstwo największy kryzys ma już za sobą. Kiedy otworzyły się granice i na sklepowych półkach zaczęły się pojawiać importowane produkty, byliśmy nimi zachwyceni. Wtedy też nasze swojskie i tradycyjne wyroby, takie jak właśnie koszyki z wikliny, kojarzyły się z czasami niedostatku i z biedą. Chętnie zastąpiliśmy je więc plastikowymi i kolorowymi wyrobami z importu, które były tanie, więc było nas na nie stać. Ale teraz gdy się nimi nasyciliśmy, wyraźniej widzimy, że ich jakość jest często bardzo niska i coraz bardziej doceniamy wartość tradycyjnych wyrobów rękodzielniczych.
Z moich obserwacji wynika, że zainteresowanie nimi rośnie. Odrzucamy plastik na rzecz produktów naturalnych.
To bardzo dobry kierunek. Wiklina to przede wszystkim naturalny wyrób pod każdym względem. W czasach plastiku to cenna i rzadka cecha. Wiklinę się uprawia, ścina i wyrabia ręcznie. Nie ma maszyny, która jest w stanie wypleść z niej koszyk. Jako materiał jest niezwykle trwała i odporna na mechaniczne uszkodzenia. Produkty z wikliny są miłe dla oka i zawsze dodają naturalnego ciepła w przestrzeni domowej.
Dawniej jednak to nie o wygląd chodziło, ale o wartość użytkową wikliny.
Tak, bo dawniej wiklinowe wyroby to były po prostu przedmioty użytku domowego. Do tego trwałe i tanie, każdy mógł je wykonać sam. Wielu z nas pamięta jeszcze swoich dziadków, którzy przynosili świeże pręty wiklinowe z lasu i robili z nich różne kosze, które służyły potem do przechowywania. Z wikliny wykonywało się często ogrodzenia czy płoty. Była i często nadal jest niezastąpiona do tworzenia faszyny i regulacji różnych zbiorników wodnych. To uniwersalny, tani i żywotny materiał, a do tego ekstremalnie ekologiczny.
Dziś chyba mimo wszystko wyroby wiklinowe traktujemy bardziej jako ozdobę.
Nie zgodzę się z tym. Najczęściej po to inwestujemy w produkty wiklinowe, by je używać. Można kupić koszyk i chodzić z nim na zakupy, ale można też go zrobić, włożyć weń cząstkę siebie i również wykorzystywać na co dzień.
Wiklina ma się dobrze w ogrodach. Wykorzystuje się ją zarówno przy tworzeniu form użytkowych takich jak altany, płoty czy donice, jak również w tworzeniu wyłącznie ozdobnych form. To właściwie cała odrębna gałąź wikliniarstwa związana z land artem, temat nadający się na odrębną książkę.
Wiklina to też świetna materia plastyczna, więc można ją potraktować jak środek wyrazu artystycznego. To jak ją wykorzystamy, zależy wyłącznie od naszej wyobraźni.
W „Poradniku początkującego wikliniarza” zamieściłem kilka podstawowych splotów, ale one pozwalają naprawdę wiele zrobić, zwłaszcza kreatywnym osobom o manualnym zacięciu.
Gdy na warsztatach z młodzieżą zrobiliśmy z wikliny abstrakcyjne rzeźby i postawiliśmy je potem przed miejskim domem kultury, okazało się, że są na tyle oryginalne i atrakcyjne, że właściciel jednego z pubów nie zawahał się posunąć do kradzieży, aby tylko ozdobić nimi ogródek swojego lokalu. Rzeźby udało się odzyskać, teraz stoją wewnątrz budynku.
Wyroby wiklinowe mają swój urok. Są rzeczywiście bardzo piękne.
Obecnie ludzie z coraz większym sentymentem wracają do wyrobów dawnych rzemiosł i chętnie je uprawiają. Poszukujemy sposobów samorealizacji, a wikliniarstwo to przecież ciekawe hobby, za pomocą którego wiele osób odkrywa i rozwija swoje manualne predyspozycje.
Dla wielu wyplatanie z wikliny to nie jest już konieczność podyktowana brakiem alternatywy, tylko świadomy wybór. Stworzone własnoręcznie wyroby mają dla nas większą wartość, a wiklina jest na tyle plastyczna, że otwiera możliwość bardzo twórczego podejścia do wyplatania. Zaś sam proces tworzenia ma niezwykłe właściwości terapeutyczne i pomaga się wyciszyć. Mnie kojarzy się to trochę z medytacją.
Zajrzyj do książki „Poradnik początkującego wikliniarza„
Co najczęściej wyplataliście na warsztatach?
Kiedy zajmowałem się nauką wyplatania, starałem się pokazać, że to nie tylko rzemiosło, ale również rękodzieło artystyczne. Zawsze zachęcam do kreatywnego podejścia i mogę powiedzieć, że często byłem zaskoczony bogactwem form, jakie ludzie tworzyli na warsztatach. Często to były po prostu koszyki użytkowe, ale w nietypowych kształtach.
Powstawały również elementy ozdobne do domu lub do ogrodu, zaskakujące i oryginalne w formie. Niektórzy lubili robić przedmioty małe, niemal miniaturowe, inni preferowali ogromne wyroby. Jedni woleli wyplatać z wikliny nieokorowanej, która jest najbardziej plastyczna i ma bardzo naturalny wygląd. Inni z kolei preferowali wiklinę brązową, korowaną, która wymaga moczenia, ale wygląda estetyczniej.
Dziękuję za rozmowę
*Tomasz Kowal – rysuje od najmłodszych lat. Przez lata fascynowały go różne sztuki wizualne: fotografia, malarstwo, rzeźba, grafika komputerowa i warsztatowa, projektowanie. Lubi eksperymentować i nie cierpi zamykać się w konwenansach. Rysownik, fotograf, ilustrator, wikliniarz, grafik i urban sketcher. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego oraz Małopolskiego Uniwersytetu Ludowego we Wzdowie. Przez wiele lat prowadził przeróżne zajęcia artystyczne, rękodzielnicze i warsztaty wikliniarskie w Miejskim Domu Kultury w Sosnowcu.