Sylwia Majcher, autorka książki „Gotuję¸ nie marnuję. Kuchnia zero waste po polsku”, wraca z kolejną publikacją. Tym razem stawia przed czytelnikami 52 wyzwania, dzięki którym możemy ograniczyć ilość generowanych odpadów.
Skąd u Ciebie zainteresowanie ekologią?
Sylwia Majcher*: Z poczucia nadmiaru stojącego w sprzeczności z moimi rodzinnymi doświadczeniami. W gospodarstwie moich dziadków, gdzie spędzałam sporo czasu, nic się nie marnowało. Z powodzeniem funkcjonował system obiegu zamkniętego. Pierwsza lampka ostrzegawcza, że przesadzam z ilością niepotrzebnych rzeczy zapaliła mi się w kuchni. Gdy tam zrobiłam porządek, naturalnie poszłam dalej, w głąb mieszkania i zobaczyłam, jaka rewolucja przede mną. Zaczęłam oddawać przeczytane książki, nieużywane zabawki dzieci, znacząco zredukowałam garderobę, przestałam kupować kosmetyki do każdej części ciała i okazało się, że gdy mniej ich używam moja skóra jest w lepszej kondycji. Pozbyłam się jednego auta, w mieście najchętniej wybieram rower i komunikację miejską, czytam etykiety na opakowaniach i szukam alternatywy dla plastiku.
https://biokurier.pl/dom-i-ogrod/idea-zero-waste-dla-planety-jestem-naprawde-supersyfiarzem
A zatem rewolucja czy powolne zmiany?
Każda rewolucja zaczyna się od pierwszego kroku. U mnie to była walka z wyrzutami sumienia, bo marnowałam sporo jedzenia i kupowałam za dużo niepotrzebnych rzeczy. Skuteczny okazał się audyt, sprawdziłam, czego mam i wyrzucam najwięcej i opracowałam plan ratunkowy. Na zakupy nie ruszam się bez listy – ta zasada nie dotyczy tylko jedzenia, ale wszystkich sprawunków, przed kupieniem nowej rzeczy sprawdzam, czy ona jest mi naprawdę potrzebna. Czytam składy na etykietach, doceniam rytm sezonu i stawiam na stole produkty dedykowane konkretnym porom roku. Przestałam zachwycać się truskawkami w styczniu, na szparagi cierpliwie czekam do czerwca. To co mogę pożyczam, a nie kupuję. Okazało się, że najcenniejszą walutą wcale nie muszą być pieniądze. To było dla mnie jedno z przyjemniejszych odkryć. Pokochałam handel wymienny.
Dość odważne stwierdzenie w świecie pełnym konsumpcjonizmu. Mamy wiele na sumieniu.
Statystyczny Polak produkuje rocznie 300 kilogramów śmieci. 1/3 z nich to plastik, którego użycie spokojnie moglibyśmy ograniczyć. Wystarczy zacząć pić karnówkę, by zaoszczędzić kilka tysięcy plastikowych butelek rocznie. Taka zmiana ma wpływ także na zużycie wody – do wyprodukowania 1 l wody w butelce potrzeba jej aż 26 l. To koszt zrobienia opakowania, przewiezienia go do sklepu. Mamy też spore zaległości w sprawie segregowania śmieci. W deklaracjach przyznajemy, że to robimy, w rzeczywistości do sortowni śmieci trafia niespełna 30% rozdzielonych odpadów. Do tego tylko 26% ze wszystkich naszych śmieci udaje się odzyskać. Tymczasem tylko jedna przerobiona szklana butelka pozwala zaoszczędzić tyle energii, ile potrzeba do oświetlania pokoju 100 watową żarówką przez 4 h. Uwielbiamy owijać wszystko w jednorazową folię, nawet jedno jabłko naszym zdaniem potrzebuje ochrony w postaci cienkiego woreczka. To są rzeczy, które zmienić możemy natychmiast, bez szczególnej utraty komfortu.
https://biokurier.pl/less-waste/odwazysz-sie-byc-zero-waste
Pytanie, czy chcemy. W Twojej książce „Wykorzystuję, nie marnuję. 52 wyzwania zero waste” pomysłów jest dużo, ale czy jesteśmy nimi zainteresowani? Dla niektórych rezygnacja z zakupu wody mineralnej w butelce to trochę krok w tył.
Zmiany MUSZĄ zajść. Swoją niefrasobliwą konsumpcją doprowadziliśmy do takiego stanu, że nie mamy czasu na zadawanie pytania: czy tylko powinniśmy skupić się na tym jak posprzątać bałagan, jaki zafundowaliśmy planecie. Jeśli nic nie zmienimy już za 30 lat w oceanie będzie więcej plastiku niż ryb. Mikrocząsteczki plastiku w swoich żołądkach ma ponad 90 % zwierząt morskich. Plastik jest w soli, miodzie, wodzie butelkowanej. Wszyscy jemy plastik i dla swojego zdrowia oraz kondycji planety, którą mamy jedną, warto zmienić dietę. Na niektórych nie działają argumenty ekologiczne, ale za to dość skutecznie przekonują ich finansowe zyski. Pijąc kranówkę można zaoszczędzić nawet 1000 złotych rocznie, segregując śmieci płacimy sporo mniej za ich wywóz, przeciętna polska rodzina wyrzuca razem z marnowanym jedzeniem do śmietnika nawet 3000 złotych, rowerzysta wdycha 5 razy mniej spalin niż kierowca samochodu, a więc nie musi wydawać pieniędzy na drogie leki. Ta lista korzyści rozkręca się przy każdym podjętym eko wyzwaniu.
Dużo pieniędzy wyrzucamy też do śmietnika, gdy lądują w nim produkty spożywcze. Dlaczego pozwalamy sobie na tak duże marnotrawstwo?
42% Polaków przyznaje się do marnowania jedzenia, to o 10% więcej niż w ubiegłych latach. To wynika z tego, że możemy sobie na to pozwolić. Wielu z nas po prostu stać na wyrzucanie jedzenia, bo ono bywa tanie. Nie roztkliwiamy się nad bułką, która kosztowała 20 groszy, czy niewiele droższym jogurtem. Jedzenie jest stale w naszym zasięgu, nawet w małych miejscowościach i na wsiach można sklepy są czynne od świtu do nocy. Nie mamy więc naturalnej potrzeby wykorzystywania wszystkich produktów do ostatniego okruszka, bo przecież tak łatwo w każdej chwili możemy kupić coś innego. Cena w pakiecie z dostępnością powodują to, że nie szanujemy jedzenia i bez szczególnych wyrzutów zamiast na stół, wrzucamy je do śmietnika. Poza tym jesteśmy rozkapryszeni obfitością wyboru i sugestią sklepowych przyjaźnie zaaranżowanych półek, na których wykładane są w większości idealne jabłka, marchewki czy szparagi. Chcemy wybierać tylko śliczne okazy, a przecież natura nie jest doskonała i nie oferuje równych pietruszek czy pomidorów. Badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii pokazują, że od 20% do nawet 40% wyprodukowanych przez rolników warzyw i owoców nie ma szansy trafić do sprzedaży, bo są brzydkie, więc nikt ich nie zapakuje do sklepowego koszyka. Te mechanizmy z marketów przenosimy do domu, pomarszczony seler czy zwiędła bazylia nas nie interesują. Zamiast szybko i bez wysiłku je zregenerować – chociażby fundując im kąpiel w zimnej wodzie, czy dorzucając do zupy – wrzucamy je do kubła. Niemarnowanie nie wymaga wysiłku, tylko zmiany perspektywy i powrotu do korzeni. Nasze babcie były mistrzyniami w tej kwestii, więc mamy od kogo czerpać inspiracje.
https://biokurier.pl/akcja-promocyjna/jagna-niedzielska-w-kuchni-najwazniejszy-jest-produkt
Jak udaje Ci się zarażać innych swoją wiedzą dotyczącą zero waste? Czy ludzie niekiedy nie uznają Cię za osobę przewrażliwioną na punkcie ekologii?
Moje dzieci przed wyjściem z domu do kawiarni same przypominają mi o zabraniu ich metalowych słomek czy składanych kubków. Piją kranówkę, mają swoje siatki na zakupy. Wciąż się przekonuję, że najwięcej mogę nauczyć innych przez dawanie dobrego przykładu. To kwintesencja mojej zero wastowej działalności. Nikogo nie krytykuję ani nie oceniam. Podrzucam inspiracje, pokazuję inne rozwiązania i dzielę się swoimi doświadczeniami. Gdy dostaję zdjęcia od koleżanek, które zamawiają kawę do własnego kubka albo robią zakupy na wagę, bez plastiku – nie mam wątpliwości, że to dobra droga. Ironiczne komentarze ignoruję, nie walczę z nikim na siłę. Ale też widzę, że konsekwencja się opłaca, sporo osób potrzebuje pomocy w tym pierwszym kroku do bardziej świadomego, ekologicznego życia. Gdy dostają wsparcie, lawina zmian rusza i jest nie do powstrzymania.
W swojej książce „Wykorzystuję, nie marnuję” rozmawiasz z wieloma ekspertami i autorytetami. Trudno było ich nakłonić do podzielenia się swoją wiedzą?
Świadomie wybrałam rozmówców. Zależało mi, żeby to były osoby, które już podjęły swoje wyzwanie i mogą podzielić się efektami, inspiracjami. Nie chciałam, by w książce dominowały argumenty liczb lub strachu. Miałam nadzieję, że konkretne przykłady realnych działań będą dla czytelników skuteczniejszą motywacją. Te pierwsze dni obecności „Wykorzystuję, nie marnuję” w wielu domach pokazuje, że to był dobry klucz. Osoby, które poprosiłam o rozmowę bez obiekcji wkraczały ze mną na te pełną wyzwań ścieżkę. Nasze spotkania przeciągały się, bo z każdym kolejnym zdaniem nawarstwiały się tematy do omówienia. Mogę tylko żałować, że nie miałam w książce tyle miejsca, by zaprezentować każdy fragment z naszych spotkań. Kolekcjonuję je w pamięci i wykorzystuje w razie potrzeby. Nic z tej dobrej energii moich gości się nie marnuje. Jestem im wdzięczna za te emocje, które wraz z ich słowami poszły w świat. Mi pisanie tej książki sprawiło ogromną frajdę, od początku wiedziałam, że będzie to zeszyt, który można mieć pod ręką i szukać w nim wskazówek. Dlatego teraz niesamowicie cieszy mnie, gdy na zdjęciach wysyłanych mi przez czytelników widzę, że idealnie odczytali moje intencje. Wykorzystują i nie marnują. Tam gdzie mogą, potrafią albo im najbardziej zależy. O to chodzi! By podejmować wyzwania. I nie tracić nadziei, że nawet te drobne mają znaczenie.
*Sylwia Majcher – dziennikarka, autorka książki „Gotuję, nie marnuję. Kuchnia zero waste po polsku”. Prowadzi warsztaty poświęcone niemarnowaniu jedzenia i ekologii.