Teraz czytasz...
Dom bez chemii, czyli jak krok po kroku rezygnowałam z detergentów
X Targi Ekostyl | reklama | Biokurier.pl
X Targi Ekostyl | reklama | Biokurier.pl

Dom bez chemii, czyli jak krok po kroku rezygnowałam z detergentów

Agnieszka Gotówka

Od kiedy pamiętam, w moim rodzinnym domu do sprzątania używało się różnego rodzaju detergenty. Było mleczko do czyszczenia kuchni, spray do armatury łazienkowej i płyn do czyszczenia toalet o intensywnym zapachu. Kurz usunąć z mebli pomagał specjalny środek, a podłogi polerowało się za pomocną jeszcze innego preparatu. 

Nic zatem dziwnego, że w drogerii co miesiąc moja mama zostawiała sporo pieniędzy. Wszystkie środki starczały na kilka tygodni, a jak zapewniano nas w reklamach – bez nich utrzymanie czystości w domu było niemożliwe.

Gdy więc nadszedł czas wyprowadzenia się z rodzinnego domu i zakupu rzeczy niezbędnych, w moim sklepowym koszyku wylądowały wszystkie znane mi dotychczas preparaty. Uzbroiłam się zatem w solidny zapas domowej chemii. Używałam jej przez kilka miesięcy, sumiennie dokupując to, co już się skończyło.

W poszukiwaniu przyczyny, czyli początek naturalnej rewolucji

Gdy urodził się mój syn, szybko okazało się, że problemy z alergią, które mam od wielu lat, będą dotyczyły również jego. Małe ciałko w niczym nie przypominało tego, co przedstawiano w reklamach produktów dla dzieci. Nie było delikatne, miękkie. Na jego powierzchni pojawiały się ogniste plamy. Swędziały, stąd synek był niespokojny, płaczliwy.

Zaczęliśmy odwiedzać alergologów, dermatologów. Leki pomagały na chwilę. Musieliśmy znaleźć przyczynę alergii i ją wyeliminować. Podejrzenie padło na nabiał, białko jaja kurzego, gluten, kakao. Wszystko to wykluczyłam z diety, jako że karmiłam piersią.
Na diecie byłam ponad miesiąc. Czułam się źle, nie miałam też pomysłów i czasu na kulinarne eksperymenty, stąd mój jadłospis był stosunkowo ubogi. A zmiany na skórze syna wcale nie znikały, okresowo nawet się nasilały.

Wybrałam się więc ponownie do alergologa, który stwierdził, że dieta chyba nie ma sensu, bo alergenem musi być coś innego. Tylko co?! Z bezsilności miałam ochotę się rozpłakać. Lekarz, chcąc mnie pocieszyć, powiedział, że takich przypadków jak nasz jest coraz więcej. Uczulać może wszystko: środki ochrony roślin masowo stosowane w rolnictwie, konserwanty dodawane do żywności, chemia domowa, a zwłaszcza jeśli stosujemy jej kilka rodzajów i preparaty się mieszają. To wszystko wnika do naszych organizmów, również tych najmniejszych, a te nie są w stanie się bronić. Dało mi to do myślenia.

Akcja rezygnacja

Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że ludzie przez tysiące lat jedli to, co naturalne i żyli w warunkach dalekich od sterylnych, a udało im się przeżyć. Nie chciałam, rzecz jasna, zamieszkać w lepiance, chodzić po wodę do źródła, ani stronić od mydła i szamponu przez tydzień. Postawiłam, że poszukam złotego środka. Zaczęłam od eliminacji z domu konwencjonalnych środków czystości.

Nie zrobiłam tego w sposób radykalny. Dany detergent używałam do końca, po czym nie kupowałam kolejnego i zastępowałam go środkiem naturalnym. Jako pierwszy skończył mi się płyn do czyszczenia łazienki, więc do wyczyszczenia umywalki, wanny i baterii użyłam mieszanki octu, wody i spirytusu salicylowego. To był strzał w dziesiątkę. Nie tylko wszystko błyszczało, ale wcale nie musiałam mocno się natrudzić, by usunąć osad z mydła.

Pewne wątpliwości miałam, gdy skończył się preparat do czyszczenia toalety. Nie wiedziałam, czy cokolwiek jest w stanie zabić bakterie tam mieszkające, a przy okazji zachować ładny zapach i usunąć osad. Ale i tu ocet okazał się bezkonkurencyjny, a pomogła mu soda oczyszczona. Ten duet to mój numer jeden.

Jako że byłam mamą raczkującego niemowlęcia, ogromną wagę przywiązywałam do czystości podłóg. Płyn o kwiatowym zapachu zastąpiłam ciepłą wodą z dodatkiem kilku kropel olejku z drzewa herbacianego. Brzmi prosto? I właśnie o to chodzi!

I tym sposobem z mojego domu zniknęło pięć butelek: płyn do mycia łazienki, kuchni, luster i podłóg oraz preparat do czyszczenia toalety. W mojej kieszeni co miesiąc zostaje ok. 40 zł.

Nowoczesność w zgodzie z naturą

Jak w każdym domu, również i w moim znajduje się proszek do prania oraz płyn do płukania. Na tę chwilę wyeliminowałam jedynie ten drugi, zastępując go niewielką ilością octu oraz kilkoma kroplami naturalnego olejku eterycznego (dodaje je tylko wtedy, gdy piorę pościel i ręczniki).

Nadal używam konwencjonalne proszki do prania, choć wybieram te hipoalergiczne. W najbliższej przyszłości chcę jednak przygotować środek piorący na bazie boraksu i sody kalcynowanej. Mam nadzieje, że poradzi sobie z plami. A skoro przy nich jesteśmy, nadmienię, że wybielacze i preparaty do walki z nimi również zniknęły z mojego domu. Z plamami staram się walczyć naturalnie. I wiecie co? Wychodzi mi to.

W ostatnim czasie w moim domu pojawiła się zmywarka. I jak się okazało, do pracy potrzebuje nie tylko tabletek lub proszku, ale też soli, preparatu czyszczącego, nabłyszczacza i czegoś, co sprawi, że będzie ładnie pachnieć. Nie byłabym sobą, gdybym nie chciała inaczej. Przyznam, że tabletki stosuje, ale już mam przepis na te wykonane z boraksu, sody kalcynowanej i kwasku cytrynowego. Przygotuje je już niedługo. Z kolei nabłyszczacza nie kupiłam wcale, bo zastąpiłam go – a jakże! – octem. Nim też z dodatkiem sody oczyszczonej czyszczę urządzenie. A jak utrzymuje w nim świeży zapach? Do zmywarki razem z naczyniami wkładam połowę cytryny (sok wcześniej wykorzystuję do herbaty).

Nasze małe zwycięstwo

Wróćmy jeszcze do alergii syna (i mojej). Chemii konwencjonalnej nie stosują od ponad trzech lat. Na początku zmiany na skórze nadal się pojawiały, ale z czasem blakły. Po ponad pół roku praktycznie ich nie było. W czasie kontrolnej wizyty u alergologa (tego samego, który podsunął mi pomysł na szkodliwość preparatów czyszczących), powiedziałam o naszej małej domowej rewolucji. Przyznał, że to może mieć związek z wyciszeniem objawów choroby. Pogratulował też determinacji i zachęcił do dalszych zmian.

I faktycznie w nich nie ustaje. Dokonałam ich nie tylko w zakresie środków czyszczących, ale też żywności. Uważnie czytam etykiety, nie ma w naszym domu miejsca na produkty przetworzone. Nadal jednak wiele na tym polu mam do zrobienia.

Dom bez chemii. Czy pachnie octem?

Kiedy rozmawiam na temat domowych środków czystości, zawsze pada pytanie, czy w moim domu „pachnie” octem. Gdy stawiałam w tym temacie pierwsze kroki, również się tego bałam. Jak się okazało, niepotrzebnie. Zapach octu bardzo szybko się ulatnia. Wietrzenie mieszkania szybko rozwiązuje problem. Nic nie czuć po kilku minutach. Teraz paradoksalnie trudno mi spacerować po alejce z środkami chemicznymi w hipermarketach, bo zapach wydaje mi się trudny do zniesienia.

Wiem jednak, że są osoby, które zupełnie nie tolerują woni octu. I tu jednak jest rozwiązanie, bo można go zastąpić wodą utlenioną lub spirytusem salicylowym wymieszanym z wodą. Oba środki są równie skuteczne w walce z brudem.

Zalety rezygnacji z detergentów

Kolejna zaleta stosowania naturalnych środków czystości to oszczędność. Ocet kupuję hurtowo, najczęściej wtedy, gdy jest w promocji. Na miesiąc starczy mi 5-6 butelek. W drogeriach internetowych zaopatruję się w kilogramowe opakowania sody oczyszczonej (ok. 4 zł), boraksu (ok. 6 zł) i sody kalcynowanej (7 zł), których zapasy uzupełniam co trzy miesiące.

Ogromnym plusem eliminacji domowej chemii konwencjonalnej jest również bezpieczeństwo. Nie obawiam się, że moje dziecko połknie jakiś płyn czy kolorową kapsułkę lub psiknie sobie w oko jakimś preparatem. I owszem, można je przechowywać z dala od dzieci, ale czasem wystarczy chwila nieuwagi w czasie sprzątania, gdy dziecko chwyci interesujący go pojemnik. Nie narażam też mojej rodziny na wdychanie szkodliwych chemicznych oparów, zwłaszcza jeśli używamy więcej niż jednego środka czyszczącego.

W moim najbliższym otoczeniu wszyscy wiedzą, że rzadko robię zakupy w drogerii. Mam w zanadrzu wiele ciekawych przepisów na naturalne środki czyszczące, a ostatnio również kosmetyki i szampony. Staram się uświadamiać swoich bliskich i koleżanki, ale robię to w sposób delikatny. Pokazuję, że wcale nie muszę mieć szafy pełnej kolorowych butelek, by w domu było czysto i pachnąco.

Ostatnio coraz częściej zadawane mi są pytania, jak poradzić sobie z kamieniem lub osadem, który nie chce zniknąć. Jestem dumna, że osoby dla mnie ważne chcą spróbować wyeliminować ze swojego życia to, co może im potencjalnie szkodzić, a co można łatwo zastąpić czymś tańszym i naturalnym. Widzę, że kiełkuje w nich ciekawość. Kibicuje im z całego serca i sama nie ustaję w zmianach. Są powolne, łagodne, ale przez to tak łatwo mi je zaakceptować.

Ten serwis używa cookies. Korzystając z niego wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Sprawdź naszą politykę prywatności.

Żadne materiały z tej strony nie mogą być jakikolwiek sposób powielane bez pisemnej zgody redakcji.